sobota, 30 marca 2013

Rozdział 11

Dzisiejszy rozdział składa się z samych retrospekcji!


Muza: *klik* (proszę, to pomaga się wczuć!)

4 czerwca 2004

-Ale ty prowadzisz.-zaśmiała się dziewczynka o krótkich, kasztanowych włosach. 
-Dlaczego ja?- odparł zielonooki chłopiec.
-Bo jesteś facet.- powiedziała, pakując się na bagażnik srebrnego roweru.
Brunet zajął miejsce na siodełku, lecz nadal podpierał się stopami o ziemię. 
-Ruszamy?- zapytał niepewnie. 
-Taaaak!- krzyknęła entuzjastycznie Julia. 
Ledwie jego stopy oderwały się od kostki brukowej, nie zdążył nawet umieścić ich na pedałach, rower przechylił się i obydwoje wylądowali na ziemi. 
Dziewczynka nie zwróciła nawet uwagi na zdarte kolano, stuknięty łokieć. Była szczęśliwa, więc po prostu zaczęła się śmiać. 


10 luty 2008

Ronnie spojrzała spode łba na bruneta. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu nie siedzieli razem na przerwie. Było to do nich niepodobne, przecież byli najlepszymi przyjaciółmi... Praktycznie od zawsze. 
Odwróciła się przodem do Katy, tyłem do Julii, Rose i Maxa. 
-Co się stało?- dwie dziewczyny spytały jednocześnie. Jednak żadna nie ośmieliła się wybuchnąć śmiechem, co zazwyczaj towarzyszyło takim sytuacjom. 
-Nie odzywa się do mnie.- burknął.
-Czemu?
-Nie wiem. Coś ją naszło. 
Było to naprawdę dziwne zachowanie z ich strony. Nie zapowiadało się na to, że któreś z nich wyciągnie rękę na zgodę. 
To trwało 2 tygodnie. Przez bite 14 dni się do siebie nie odzywali. 
Przed angielskim Rose podbiegła do Julii. 
-Max i Ronnie normalnie ze sobą rozmawiają, wiesz?!-krzyknęła, zanim jeszcze znalazła się obok.
Brunetce opadła szczęka.  
-Jak to? Skąd wiesz?
-Widziałam! No i Katy mi powiedziała.- odpowiedziała, coraz bardziej nakręcona. 
Zaskoczona dziewczyna poczuła ukłucie w okolicy piersi, które stopniowo zaczęło przeradzać się w wiertło. 
Z zadumy wyrwał ją dzwonek, ogłaszający lekcję. 
Jak zwykle weszła jako ostatnia. Języki mieli z podziałem na grupy, więc bez Ronnie i Katy, lecz z Maxem. Usiadł w pierwszej ławce po środku. Razem z Rose usiadły w drugiej przy ścianie. Była to mała klasa, więc w rzędzie były tylko trzy. 
Po policzku Julii spłynęła łza. Otarła ją szybko, żeby nikt jej nie zobaczył. 

26 marca 2008

-I będę jeszcze miała...
-No i może...
Zaczęli jednocześnie. 
-No mów pierwszy.- powiedziała Julia.
-Nie no powiedz.- ustąpił Max.
-Nie no dawaj.
-No ale dobra, powiedz ty.
-Nie no serio, mów.
-Ale moje jest mało ważne.
-No dobra.- dziewczyna ustąpiła.- I obok mojego domu będę miała stajnię pełna koni...- rozmarzyła się.
-A ja...- zaczął brunet, ale w tym momencie Ronnie odwróciła się na krześle przed nimi i bezceremonialnie przerwała rozmowę. 
Brązowooka rzuciła jej mordercze spojrzenie. Co ona sobie myśli? Że to co właśnie papla jest ważniejsze niż to, co ona ma do powiedzenia? 
Julia próbowała od czasu do czasu powiedzieć cokolwiek, lecz nikt jej nie słuchał. Ronnie wchodziła jej w słowa. Po pewnym czasie przestała nawet próbować zwrócić na siebie uwagę. 
Zapomniała już o kłótni, wszystko miało być ok. Obie zapomniały. Max obiecał, że dalej będzie chodził z nimi na przerwach, nie zapomni o tym, jak z nim były, gdy został sam. 
Zapomniał. 

21 marca 2009

Rose i Julia czekały przed ciemnobrązowymi drzwiami.
-Może do niego zadzwoń...- zasugerowała brunetka, która siedziała z wspólnie pieczonym tortem czekoladowym i dwoma balonami na schodach. 
Blondynka zadzwoniła. Kilka minut później zjawił się Max. 
-To dla mnie? Na prawdę?- ucieszył się.- Dziękuuuję wam!
Podszedł do obu dziewczyn i każdej dał buziaka w policzek. 
Gdy tylko zobaczył tort, jego oczy zaczęły robić się większe i większe...
Złożyły mu życzenia, wypiły herbatę, pośmiali się...

29 lipca 2009

Julia: Nie idziesz nigdzie?
Max: Nie ;)
Julia: To dobrze, ja też nie idę :D
Po 5 minutach rozmowy o Londynie, planach na przyszłość:
Max: Dobra idę oglądać Incepcje :) Pa :*
Julia: Miałeś nigdzie nie iść! Nienawidzę cię!
Max: I tak mnie lubisz ;)
Dziewczyna chciała odpisać prawdę, ale nie mogła. MUSIAŁA coś sprawdzić. 
Julia: Już otóż nie. Jak się pytałam to nie, nigdzie nie idę. A         tu po chwili "idę oglądać Incepcje"
Max: No co !!! 
Julia: Masz rację. Miłego filmu. 
Max: Ok. 
"Udało się"- pomyślała.-"Łyknął." 
Chciała zobaczyć, czy powtórzy się sytuacja z Ronnie. Miała jednak nadzieję, że nie dojdzie do kłótni. Poważnej kłótni. 
Lecz mijały dni, a nie przyszła wiadomość. Było wolne, więc nie mieli okazji się zobaczyć. Brunetka była tylko ciekawa, ile osób już wie.
W jej sercu nadzieja zaczęła powoli gasnąć, aż całkiem zniknęła. 
Jej obawy się sprawdziły. Było zupełnie tak samo. 


1 stycznia 2010

*z punktu widzenia Julii*

Oparłam czoło o lodowatą szybę samochodu. Po raz ostatni przeszłam przez furtkę oddzielającą moje podwórko od reszty świata. Rose miała już na mnie czekać w Skyfall. 
Minęłam szpital, potem dom starców, bloki. Gdy moja mama skręciła w prawo, zaraz za strażą, zobaczyłam tak znajomą mi czarną kurtkę w szare paski. 
Max- zawsze szczelnie opatulony, dziś nie miał ani czapki, anie szalika. 
-Zatrzymaj się.- poprosiłam moją mamę. Kątem oka zerknęła na chodnik i zobaczyła mojego przyjaciela. 
Wysiadłam z auta i podeszłam do niego.
-Wyjeżdżasz.- rzucił beznamiętnie. 
-Wyjeżdżam.- poczułam, jak mimowolnie moje oczy robią się wilgotne. 
-Zobaczymy się jeszcze?
Tak bardzo chciałam powiedzieć, że tak. Będę tu przyjeżdżać, odwiedzać go, kupować mu pamiątki w Anglii. Ale powiedziałam sobie, że go nie okłamię. Nigdy więcej. 
-Nie wiem.- szepnęłam. Dopiero teraz odważyłam się na niego spojrzeć. 
Długa grzywka zachodziła na czoło, ręce trzymał w kieszeni szarych spodni. Niesamowite, jak bardzo się zmienił. Stał się kimś, komu bezgranicznie ufałam, mogłam powiedzieć wszystko. Nie chciałam go zostawiać. Chciałam tu zostać, nigdzie nie lecieć. A już na pewno nie tak daleko. Chłonęłam łapczywie każdy szczegół jego twarzy, żeby jak najlepiej go zapamiętać. Mam zdjęcia, to prawda, ale Mózg jest jednym źródłem, z którego możemy pozyskiwać wspomnienia.* 
Podeszłam do niego i mocno objęłam. Byłam w pełni świadoma, że moczę jego ramię, ale trudno. Widzimy się ostatni raz, to nie moja wina, że się rozkleiłam. 
Wzięłam głęboki wdech, wciągając do płuc jego zapach. Zaczęłam się trząść, nie tyle z zimna, ile z rozpaczy. 
Odsunęłam się od niego. 
Moja mama zatrąbiła dwa razy, idealnie w tym momencie wypuściłam z oczu kolejną partię łez. 
-To pa.- powiedziałam roztrzęsiona.
-Zobaczymy się jeszcze.- szepnął.- Obiecuję.

*~Maciek N.








niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 10

Z dedykacją dla Naginiusza, któremu chcę udowodnić, że nawet jak nie mam weny, to potrafię. 
W przeciwieństwie do Ciebie, który "musi jeszcze pomyśleć" :*
Zapraszam Was również na jego blog (dopiero zaczyna, PROSZĘ)- http://nawetposmiercimiloscciagletrwa.blogspot.com/ 

Po policzku blondyna spłynęła pojedyncza łza. Westchnął głęboko, próbując powstrzymać kolejne krople, które zaczęły sączyć się z jego oczu. Stałam obok, nie wiedząc, co zrobić. Przecież to było oczywiste, że nic go teraz nie pocieszy. Tak samo miałam po stracie Rose.
Rose.
O Boże.
Moje oczy zaczęły robić się coraz większe i większe. Bransoletka.
Jest w domu, 100 kilometrów ode mnie.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Miałam dziwne przeczucia.
Spojrzałam jeszcze raz na Nialla.
Tak jak myślałam, nadal płakał, już nawet nie próbował się powstrzymać.
Spojrzał w niebo, jakby myślał, jakby wiedział, że ona teraz na niego patrzy.

Patricia Undertree 
ur. 02.05.1996r.  zm. 26.02.2013

Zastanawiałam się przez chwilę, czemu nie ma takiego samego nazwiska, jak jej brat. Ostatecznie uznałam jednak, że takie pytanie było by nie na miejscu. Właściwie chyba żadne słowa nie były na miejscu. Bardzo nie lubiłam takich sytuacji, kiedy chcę komuś pomóc, a nie mogę. 
Chłopak opuścił głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy były praktycznie całkiem niebieskie, z ledwie dostrzegalną plamką na środku. Mrużył je, gdyż raziło go światło odbijane od śniegu. 
-Niall...?
-Tak?- szepnął ochryple, pociągając nosem.
-Myślę, że powinniśmy już jechać.- odpaliłam.
Jego odpowiedź kompletnie mnie zaskoczyła.
-Też tak uważam.
                                                                         ***
Wparowałam do domu, nawet nie zdjęłam butów. Skakałam po 4 stopnie, chyba pierwszy raz w życiu. Gdy byłam już w pokoju, od razu podbiegłam do szafki nocnej. Pierwsza szuflada.
Bransoletki tam nie było.

*z punktu widzenia Lou*

Ocknąłem się jeszcze przed moim towarzyszem. Bolał mnie dokładnie każdy mięsień ciała. Do tego dochodziło beznadziejne uczucie bezsilności, czyli to, czego najbardziej nienawidzę.
Poczułem czyjś wzrok na sobie. Właściwie to nie miałem zbytniego problemu, żeby domyślić się, kto się we mnie wpatruje.
-Jak się czujesz?- spytałem.
-Źle.- otrzymałem krótką odpowiedź.
-Jak się nazywasz?- po chwili milczenia zadałem kolejne pytanie.
-Max. Max Everdeen.
Opadła mi szczęka.
-Przyjaciel Julii?- zachłysnąłem się powietrzem.
-Skąd ją znasz?- był w takim samym szoku, co ja.
-Ze snów.
Nawet w ciemności dostrzegłem dziwny wyraz jego twarzy.
-Ja na prawdę nie żartuję...- zacząłem, ale w tym momencie dobiegł nas dźwięk otwieranych kamiennych drzwi.

*z punktu widzenia Liama* (nowa postać! <3)

Siedziałem na ławce w obskurnej spelunce. Wszędzie dookoła kręcili się pijacy, narkomani, handlarze. Ale tutaj wbrew pozorom było bezpiecznie.
Mimo to coś było nie tak. Louis się spóźniał, co było do niego niepodobne.
Spojrzałem na okrągły zegar, wiszący ponad barkiem. 21:43. Mój przyjaciel spóźnia się ponad godzinę. Coś musiało się stać.
Wyciągnąłem z kieszeni czarnych spodni 10 dolarów, które położyłem pod filiżanką po herbacie. Wstałem, zaciągnąłem kaptur na oczy i opuściłem to obleśne miejsce.
Przechodziłem przez jedną z najbardziej "niebezpiecznych" kamienic w Londynie. Muszę dojść do portu przed północą.
Usłyszałem stukot obcasów kilka metrów za mną. Przyśpieszyłem, osoba za mną chyba też. Domyślałem się, kto to mógł być. Jeśli to ona, to już wiem, gdzie jest Louis.
Zatrzymałem się gwałtownie i obróciłem na pięcie.
Ulica była pusta.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 9

Uprzedzam, rozdział może wywołać kontrowersję. 

-Louis, ona chyba nie przyjdzie...
Rose marudziła i marudziła. Zaczynałem mieć jej powoli dość. No ale cóż zrobić, musimy tu siedzieć. Nie wiem, ile czasu minęło, ale ciemność zapadła już kilka razy. I teraz wyobraźcie sobie siedzieć tyle z dziewczyną... Powiedziałem sobie, że wytrzymam. Muszę to zrobić. Dla niej. 
-Lou, powinieneś to zobaczyć.- zmieniła nagle ton. 
Otworzyłem jedno oko. Przed nami zaczynała się kłębić czarna chmura. Z początku przerzedzona, stopniowo zaczynała się robić coraz bardziej gęsta, aż w końcu wyraźnie można było dostrzec sylwetkę człowieka. 
                                                                            ***
Powoli odzyskiwałem przytomność. Czułem, że coś opasa moje nadgarstki. Podciągnąłem się tak (leżałem), że mogłem usiąść. Gdy tylko się poruszyłem, rozległ się szczęk metalu o metal. W pomieszczeniu, w którym  się znajdowałem było całkiem ciemno. Czuć tu było stęchlizną, oraz... Wole nie myśleć, co było źródłem drugiego zapachu. 
-Rose...?- szepnąłem. Cisza. Przekląłem w duchu. Ale gdzie ja do cholery jestem? Jak się tu znalazłem? Pamiętam tylko zarys postaci, nic więcej. 
Oparłem głowę o mur. Prawdopodobnie była to lita skała, lub wielkie kamienne bloki. 
-Jest tu ktoś?- spróbowałem ponownie. Znowu ciemność milczała. 
Nagle dobiegły mnie przytłumione głosy. Nie minęło 30 sekund, po przeciwnej stronie pomieszczenia (było prawdopodobnie okrągłe) ktoś przesunął jeden z bloków skalnych. Ukryte drzwi. 
Najbezpieczniej było udawać, że jestem nadal nieprzytomny. 
Dwóch mężczyzn wraz z jakimś ciałem, które wlekli za sobą wnieśli do lochu trochę światła. Położyli go przy ścianie może dwa metry ode mnie. Wyższy mężczyzna zapiął mu na nadgarstkach obręcze, do których przymocowane były łańcuchy ciągnące się wysoko po ścianie. Nie zwarzając na to, w jakim nieładzie były jego nogi, po prostu wyszli. Gdy upewniłem się, że są daleko, szepnąłem:
-Hej... Wszytko w porządku?
Jedna z nóg mojego nowego towarzysza drgała. Miał na sobie mocno zdarte jeansy oraz poszarpaną, brudną koszulkę koloru białego z czerwonymi naszyciami. Powoli odwrócił twarz w moją stronę. 
Po policzku spływała mu struga krwi. Jego przydługawe włosy wchodziły mu do oczu. Na brodzie widniał spory krwiak. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to, co przed chwilą wziąłem za naszycia na koszulce, było w rzeczywistości podłużnymi plamami krwi. 
Ciarki mnie przeszły na myśl, co oni z nim robili.
Głowa bruneta ciężko opadła na pierś. Przez chwilę przerażony myślałem, że nie żyje. Uspokoiłem się dopiero, gdy zauważyłem, że jego klatka piersiowa co jakiś czas się podnosi.
Kim on do cholery jest?
Drzwi zaczęły się otwierać. Do pomieszczenia weszło dwóch innych niż poprzednio strażników. Jeden z nich uwolnił moje nadgarstki. Z ulgą wyciągnąłem ręce do przodu.
-Ciesz się puki możesz, gówniarzu.- zarechotał jeden z nich, a reszta mu zawtórowała.- Nie długo będziesz cieszyć się swobodą ruchu.
Już chciałem mu odpowiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Nie mam zamiaru się z nimi gryźć, nie dam się sprowokować. Kto wie, może to oni tak urządzili owego chłopaka?
Prowadzili mnie długim korytarzem. Szokujący dla mnie był fakt, że wnętrze wyglądało jak laboratorium. W żadnym wypadku nie było ani trochę podobne do mojego lochu. Było czyste, zadbane, śnieżnobiałe.
Weszliśmy do pomieszczenia podobnego do tego, w którym przed chwilą się znajdowałem. Było może odrobinę czystsze i mniej śmierdzące. Na przeciwległej ścianie wisiały dwa łańcuchy, każdy zakończony kołem. Jeden z facetów brutalnie przycisnął mnie do ściany, drugi zapiął metalowe obrączki na moich nadgarstkach. Uśmiechnął się drwiąco.
-Możesz krzyczeć, i tak cię nikt nie usłyszy.
-Nie mam zamiaru.- warknąłem.
-Zawsze tak mówią...- szepnął tamten bardziej do siebie, niż do mnie. Jego słowa dogłębnie mnie przeraziły. Nie pamiętam, żebym kiedyś w życiu tak się bał.
Do sali weszła... Szczupła to mało powiedziane. Chuda kobieta w skórzanym kombinezonie. Jej sylwetka wydawała mi się znajoma...
-Jak mogłaś!!!- wydarłem się na całe gardło.- Zaufałem ci! Byliśmy przyjaciółmi!!!
-Oh, Lou...- Perrie wydęła usta.- Jesteś taki dziecinny. Jak zawsze. Nie można ufać każdemu. Szczególnie nie tutaj.
-Czego ode mnie chcesz?- warknąłem.
Blondynka podeszła do mnie. Znajdowała się może 30 centymetrów od mojego ciała. Przejechała palcem po moim brzuchu.
-Jak zawsze Lou... Niczego nie możesz się domyślić. Wszytko ci trzeba tłumaczyć.- zarzuciła włosy do tyłu i odsunęła się. Stanęła na środku pokoju tyłem do mnie.- Chciałam, żebyś mnie kochał, Louis. Czy to tak wiele? Ale nie... Ty wolałeś tamtą dziwkę z Ziemi. Nawet nie spotkaliście się w realnym świecie. Jak można pokochać kogoś, kogo się nie widziało?- zrobiła pauzę, udając, że się zastanawia.- No tak. Przecież ty jesteś niesamowity, czyż nie? Wyjątkowy, zawsze musiałeś być traktowany z wyróżnieniem. A ja zawsze za tobą latałam. Pomagałam ci. Robiłam co mogłam, żebyś był szczęśliwy. Chciałam nawet wypuścić tą przyjaciółeczkę z Nieba. A ty co? Nigdy nikomu o mnie nie wspomniałeś. Zero dobrego słowa. Byłam tylko postacią, plątającą się w twojej książce. Pojawiającą się co kilka rozdziałów. Jak ty byś się czuł?
Nie odpowiadałem.
-No właśnie.- dokończyła.- Dlatego się wreszcie doczekałeś. Tylko ja zemszczę się... W trochę inny sposób.
Nie umknęło mi, że strażnicy stojący przy wejściu posyłają sobie znaczące uśmieszki. Co ona może mi takiego zrobić? Zgwałci mnie? Pfff... Nie zrobi tego. Znam ją.
Perrie odwróciła się. W ręce trzymała mały sztylet, który pobłyskiwał w świetle lamp. Jej usta wykrzywiły się w nienaturalny sposób.
-No to zacznijmy zabawę!- zaświergotała.
Jeden krok i była już przy mnie. Patrząc prosto w moje oczy, krzyknęła do strażnika:
-Podciągaj!
Poczułem, że unoszę się do góry. Po chwili czubkami palców ledwo byłem w stanie delikatnie musnąć posadzkę.
Zbliżyła się jeszcze bardziej. Jednym ruchem podwinęła mi koszulkę aż do samej szyi. Po raz kolejny rozważyłem motyw gwałtu, jednak wyrzuciłem go z głowy równie szybko, jak się tam pojawił.
Blondynka przejechała sztyletem po moim brzuchu. Ostrze wbiła prawie do połowy. Odrzuciłem głowę do tyłu i przygryzłem wargę. Poczułem w ustach smak krwi. Wypuściłem ze świstem powietrze z płuc, które przeszło z głośnym sykiem między moimi zębami.

Uderzyłem z impetem o ścianę. Nie dbałem już o to, kto mną rzucił. Nie dbałem o to, kto mnie przykuwa z powrotem do ściany w lochu. Byłem cały mokry. Mniej więcej tyle samo od krwi, ile od potu. Chciałem umrzeć. Nie miałem żadnej woli do życia. Odpłynąć, kołysać się na wodzie. Zamknąłem oczy.