czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział 15: Epilog

                                                                MUZYKA *KLIK*

Wszystko musi się kiedyś skończyć. Problem w tym, że ja nie chcę, aby się kończyło. 
Dopiero w domu dotarło do mnie, co się stało. Zaczęłam obwiniać się o śmierć moich bliskich. Ale czasu się nie cofnie, prawda? 
Powiedziałam sobie kiedyś "Żyj tak, że gdybyś mógł żyć jeszcze raz, poszedłbyś tą samą drogą, co teraz". 
Na pewno bym tego nie zrobiła.
Ale żeby coś zyskać, trzeba też coś stracić. Co prawda w aktualnej sytuacji było to dla mnie mało pocieszające, ale cóż... 
Z jednej strony chciałabym zapomnieć, ale z drugiej... Nigdy nie mam zamiaru wyrzucić z mojego serca ani Rose, ani Maxa. 
Aż nasuwa się wątek z "Harry'ego Potter'a":
"Ci, których kochamy, nigdy nas nie opuszczą. Możesz ich zawsze znaleść- tutaj.- Po tych słowach Syriusz dotknął dłonią serca Harry'ego"

Odruchowo dotknęłam palcami medalionu, który miałam zawieszony na szyi. Wsunęłam paznokieć między skrzydełka serduszka, a to odskoczyło z cichym kliknięciem. Wewnątrz widniały dwa zdjęcia: na jednym Rose, na drugim- Max. Uśmiechnęłam się do siebie i zacisnęłam dłoń na naszyjniku. 
-Mamo...- w drzwiach pojawiła się 7-letnia dziewczynka o długich, brązowych, falowanych włosach i błękitnych oczach.- Wujek z ciocią już przyjechali!
Na twarzy dziecka pojawił się uśmiech. 
Zamknęłam gruby dziennik w czerwonej okładce. 
Chwyciłam ją za rękę i razem zeszłyśmy po drewnianych schodach na dół. W przedpokoju Niall wieszał płaszcze gości.
-Patricia! Liam!- na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zza bruneta nieśmiało wychyliła się dziewczynka, której kasztanowe włosy splecione były w luźnego warkocza.- A to kto? Witaj Renee!
Podeszłam do nich i przytuliłam wszystkich po kolei. Moja córka podbiegła do Liama, który był jej ulubieńcem. 
-Rose!- rozpromienił się na widok mojej córki.- Aleś ty wyrosła!
-Widzieliście się tydzień temu.- zaśmiała się Particia. 
-Niall, czemu goście stoją w przedpokoju? Zaproś ich do salonu.- udałam poważny ton.
-Już, już kochanie.- pocałował mnie przelotnie w czoło.-Tak więc do salonu!
Po kolei przecisnęliśmy się przez łuk z drewna i przeszliśmy do większego pomieszczenia, gdzie wesoło trzaskał ogień w kominku. Nieopodal stała choinka, a pod nią siedział chłopiec uderzająco podobny do Rose.
-Max!- powiedział Niall surowo, schylając się do poziomu syna.- Mówiłem Ci, żebyś nie otwierał prezentów przed kolacją.
-Ale tato...- wyczołgał się z kupy prezentów.
-Przywitaj się lepiej z Renee.- posłałam mu łagodny uśmiech.
Dziewczynka ubrana w błękitną, zwiewną sukienkę nieśmiało podeszła do niego.
-Ceść.- wyciągnęła rączkę.
-Hej maluchu!- zamiast uścisnąć rączkę przytulił ją. Był od niej może o dwie głowy większy, w końcu były między nimi 4 lata różnicy.
-To jak? Jemy?- zatarł ręce Liam.
-Przestań!- skarciła go Patricia.- Jak zwykle o jednym. Jesteś jeszcze gorszy od Nialla.
-O nie!- zaśmiałam się.- Nikt nie jest od niego gorszy.
Rose zachichotała, a Niall skarcił ją spojrzeniem.
Podzieliliśmy się opłatkiem, zjedliśmy kolację. Oczywiście dzieciaki chciały jak najszybciej skończyć, aby wyciągnąć prezenty z dużych toreb i kolorowych papierów.
Gdy już siedzieliśmy na kanapie obżarci, obładowani podarunkami, a dzieci bawiły się spokojnie na górze (lub może zasnęły ze zmęczenia) Liam zaczął:
-Chcemy wam coś ogłosić.
Przytuliłam się mocniej do Nialla na fotelu.
-Spodziewamy się kolejnego dziecka.- dokończyła szczęśliwa brunetka.
-Naprawdę? To świetnie!- zerwałam się ich wyściskać, a za mną podążył niebieskooki.

O północy zapaliliśmy dwie świeczki w oknie. Robiliśmy tak co roku. W końcu 24 to była rocznica ich śmierci.


Wystukałam ostanie kilka słów i uśmiechnęłam się do siebie. 
Odsunęłam się od laptopa, zarzuciłam bluzę i wsunęłam telefon do kieszeni jeansów. Nareszcie skończyłam. 
Pożegnałam się z rodzicami i wyszłam na dwór. Już na mnie czekali. 
-Ile można...- zaczęła Rose, poprawiając grzywkę. 
-Można, można.- uśmiechnęłam się.
-A co takiego robiłaś, że musieliśmy czekać?- spytał Max. 
-Kiedyś wam pokażę.- szepnęłam, odwracając się w stronę przystanku.- Idziemy? 
Nie czekając na odpowiedź zaczęłam iść. Po chwili do mnie dołączyli. 
Dziś był dzień 15 urodzin Maxa. Planowałyśmy z Rose coś specjalnego. 

Byłam szczęściarą, że nadal byli przy mnie. Mimo wszelkich przeciwności mnie nie zostawili. Nie wyjechali. Nadal mieszkałam w zapyziałej miejscowości na śląsku. 
I nigdzie się nie ruszałam. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 14

                                                  Muzyka- *klik*
-Jesteś gotowa?- upewnił się Liam.- Masz wszystko?
-Wszystko o co prosiłeś.- odpowiedziałam. 
-W takim razie ruszamy.- westchnął.- Particia, idziemy już. 
Szatynka spojrzała na niego pomiędzy kosmykami świeżo umytych włosów. 
Usłyszeliśmy dźwięk silnika, jakieś auto zaparkowało na chodniku przed domem. 
-To pewnie twój Śniący.- oznajmiłam, wyglądając pomiędzy firankami. 
Liam podszedł do okna.
-Nie wydaje mi się...- szepnął. 
Z auta wysiadła kobieta z ciemnobrązowych, wyraźnie farbowanych włosach. Na początku jej nie poznałam, ale gdy doszło do mnie kto to jest, zachłysnęłam się powietrzem.
-Moja matka!- syknęłam przez zęby.
-Ja to załatwię.- oznajmił Liam.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Jak on ma zamiar to zrobić?
Nic nie powiedziałam, tylko pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
Brunet wyszedł przez drzwi frontowe i podszedł do mojej mamy. Stała do mnie tyłem, więc widziałam tylko twarz Liama. Jego usta praktycznie się nie zamykały.
Po kilku minutach przekroczył wraz z moją rodzicielką próg domu.
-Patricia... Pozwól.- po tych słowach chłopak poniósł ją z kanapy i zaniósł na górę.
-Mamo, ja...
-Wiem.- nie pozwoliła mi skończyć.- Wiem o wszystkim.
Otworzyłam zaskoczona usta.
-Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej.- westchnęła, po czym wskazała mi gestem krzesło przy stole kuchennym, a sama zajęła miejsce naprzeciw mnie.- Wiedziałam, że jesteś niezwykła jak jak twój ojciec. Obydwoje mieliście takie "swoje miejsce", prawda?
-Ja... To znaczy tak, ale skąd ty...
-Teraz to nie ważne.- chwyciła moją dłoń ponad stołem.- Posłuchaj mnie uważnie. Wiem, gdzie idziesz. Dlatego musisz mi coś obiecać. Uważaj na siebie... Wiem, że nie miałyśmy najlepszego kontaktu, ale... Wszystko można jeszcze naprawić. Więc musisz wrócić cała i zdrowa. Proszę. Wiem, że ci tego nie mówiłam, ale jesteś dla mnie naprawdę ważna. Kocham cię.
-Mamo... Ja... Ja też cię kocham.- po moim policzku spłynęła łza. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałam te słowa. Moje serce zaczynało pękać, bo wiedziałam, że mogę słyszeć te słowa wypowiedziane przez nią po raz ostatni.
Wstałam i przytuliłam się do mniej.
-Musimy już iść.- oznajmił Liam, schodząc ze schodów.
-Moment, a Patricia..?- oderwałam się od mamy.
-Wszystko już wiem.- uśmiechnęła się kobieta.
-To... Pa mamo.
-Pa kochanie.- posłała mi całusa w powietrzu.
Mimo dobrego początku miałam złe przeczucia.
-Dobrze więc.- zaczął Liam, gdy tylko wyszliśmy z domu.- Idziemy po Niego.
Weszliśmy do lasu. Na ziemi leżała cienka warstwa śniegu.
-Na pewno wszystko masz?- spytał jeszcze raz chłopak.
Zerknęłam na moją kurtkę wojskową, której kieszenie były szczelnie wypełnione.
-Chyba tak.
Przeszliśmy może kilometr, gdy drzewa zaczęły się przerzedzać. W oddali, pomiędzy nimi można było dostrzec cmentarz.
"Rose, idę po ciebie."- pomyślałam.
Wyszliśmy na polanę. Na pniu przy brzozie pokrytej lekką warstwą puchu ktoś siedział.
-Tylko spokojnie.- szepnął mi na ucho Liam.
Chłopak wstał. Był ubrany mniej więcej tak samo, jak ja. Ale nie chodziło tu o ubiór, lecz o jego jasne włosy, błękitne oczy, bladą cerę.
Nie wiedziałam, co zrobić. Cieszyć się, czy rozpaczać.
-Julia...- szepnął Niall i wyciągnął rękę w moją stronę. Taki sam gest uczynił Liam. Najpierw oni chwycili się za ręce, potem nieśmiało do nich dołączyłam.
-Postaraj się nie myśleć. Oddaj się nam.- rzucił w moją stronę brunet, po czym zamknął oczy, blondyn także. Zrobiłam to samo.
Przez chwilę nic się nie działo.
Nagle poczułam, że lecę. Nie odważyłam się jednak otworzyć oczu. Za chwilę poczułam pod nogami twardy grunt.

                                                                       Muzyka- *klik*
-Jesteśmy.- szepnął Liam.-Nie możemy się już wycofać.
Znajdowaliśmy się w jakiejś piwnicy. Chociaż nie... To był korytarz.
-Niall, zostajesz tutaj. Gdyby było naprawdę źle, wchodzisz.
Brązowooki podał chłopakowi pistolet. Po chwili ja trzymałam w ręce drugi.
-Najpierw wchodzę ja.- oznajmił.- Jeśli sam nie dam rady, wkracza Julia. Bez obrazy Niall, ale chyba jesteś tu najsłabszy. Musimy dać radę. Wszyscy. W przeciwnym razie- nie wrócimy, a wtedy nas znajdą i prawdopodobnie zabiją.
Po tych słowach zbliżył się do małych drzwi i zajrzał przez dziurkę od klucza. Dał się słyszeć strzał, jednak nikt z nas nie użył broni. Potem powietrze przedarł wrzask i przebijający się przez niego śmiech.
Dlaczego Liam nie reagował? Może to Rose została postrzelona? Nie, nie mogę tak myśleć.
Brunet uchylił delikatnie drzwi, jednak chyba nikt z osób znajdujących się w pomieszczeniu tego nie zauważył. Powoli się do niego zbliżyłam i kucnęłąm tuż na nim. Przez szparę między drzwiami a framugą zobaczyłam kilka postaci.
Jakiś chłopak stał z pistoletem w ręku, kilka kroków dalej na posadzce klęczała dziewczyna. Na podłodze przed nimi ktoś leżał. To była ofiara strzału chłopaka z pistoletem.
-Idź!- syknęłam na ucho Liamowi. Nie zareagował.
-Zabij ją.- rozkazał chłodny, kobiecy głos. Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nie zobaczyłam, do kogo należał.- Przeszkadza mi.
Mulat podszedł do dziewczyny klęczącej na posadzce.
-Chyba mi tego nie zrobisz?- załkała.- Zayn, proszę, powiedz, że żartujesz.
-Rose... Jesteś taka dziecinna.
Serce zabiło mi tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Jednocześnie zrobiło mi się słabo.
Nie mogłam dużej czekać.
Wypaliłam przez drzwi i zatrzymałam się za filarem. Nie wiem jakim cudem, ale nikt mnie nie zauważył.
-Zabij.- syknęła kobieta o białych włosach ubrana w krwistoczerwoną suknię. Dopiero po wyjściu z tunelu mogłam ją zauważyć, gdyż stała obok wielkiego fotela na końcu sali.
Chłopak wycelował.
-Nie!- krzyknęłam i wybiegłam z kryjówki. Nie chciałam wiedzieć, co Liam sobie o mnie teraz myśli.
Wycelowałam w biegu i nacisnęłam spust mojego pistoletu.
Ów Zayn upadł na plecy.
Rose gapiła się na mnie szeroko otwartymi z zaskoczenia, a jednocześnie przerażenia oczami.
-Przepraszam.- szepnęła.
Nie wiedziałam, za co. Po chwili jednak uświadomiłam sobie mój błąd. Trzęsącą się ręką odchyliła palce mulata ściśnięte na broni. Pochwyciła ją i wycelowała we mnie.
Sekundę potem padła na podłogę. Doznałam szoku, nie pewna, czy to nie ja nieświadomie wystrzeliłam.
Ktoś krzyknął moje imię, nie wiedziałam kto.
-Stop!- wydarła się na całe gardło kobieta w czerwieni.
Mimo, że całe zajście znieściło się w kilku sekundach, wszystko stanęło.
-Dość.- syknęła.
Rozejrzałam się w panice po komnacie. Liam stał w drzwiach dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Wiedziałam jednak, że to on zabił Rose.
Wielkie drzwi na końcu sali gwałtownie się otworzyły. Wbiegło przez nie kilkunastu mężczyzn, prowadzili kogoś. Rozpoznałam blondyna od razu.
Wymieniłam przerażone spojrzenie z Liamem, który od razu odsunął się od tunelu.
-Odłóżcie broń.- powiedziała dumnie kobieta.- W przeciwnym razie go zabiję.
Po tych słowach podeszła do Nialla i przyłożyła mu lufę do głowy. Bez dłuższego namysłu upuściłam pistolet. Liam zrobił to samo.
Ale to nie mógł być koniec. Nawet jeśli straciłam Rose, to w tamtym świecie czeka na mnie mama.
Obiecałam jej, że wrócę.
-Ty, pod ścianą. Podejdź tu.- rzuciła kobieta do Liama.
Gdy przechodził obok mnie, wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Ćwiczyliśmy to.
-Parrie, posłuchaj...- powiedział brunet, i zaczął teatralnie przechadzać się wszerz korytarza.
Powoli, jak najciszej uchyliłam kieszeń i sięgnęłam w głąb. Gdy moje palce natrafiły na chropowatą kulę, zacisnęłam je. Przez chwilę wymieniłam jeszcze jedno spojrzenie z Liamem, który wskazał dyskretnie chłopaka klęczącego na podłodze. On również wydawał mi się dziwnie znajomy.
Zebrałam całą odwagę jaka we mnie pozostała. O dziwo śmierć Rose nie była dla mnie wielkim wstrząsem, prawdopodobnie dlatego, że kilkanaście miesięcy żyłam w przekonaniu, że nie żyje.
Policzyłam w duchu do 5.
-Niall, biegnij!- krzyknął brunet.
Rzuciłam kulkę w stronę ochroniarzy. Upadła z głuchym brzdękiem na posadzkę. Korzystając z chwili nieuwagi, blondyn wystrzelił w stronę Liama. Podbiegłam do chłopaka klęczącego na podłodze i chwyciłam go mocno za ramię.
Po kilku sekundach obaj towarzysze byli obok nas.
Zanim poczułam, że lecę. Zanim całkiem zniknęliśmy,  Perrie oddała kilka strzałów.

                                                                 Muzyka *klik*
Upadłam z impetem na śnieg. Przez chwilę nie kojarzyłam faktów, nie wiedziałam, gdzie jestem.
Jak przez mgłę widziałam osoby kłębiące się dookoła mnie.
Pamiętam, że Perrie wystrzeliła...
Podniosłam się na klęczki. Obok mnie Liam pochylał się nad chłopakiem, którego zabraliśmy z tamtego świata.
Zbliżyłam się do nich. Już wiedziałam, skąd go znam.
-Max...- zaczęłam, a oczy mi się zaszkliły.- Skąd ty tam do diabła..?
Gwałtownie przerwałam. Na jego klatce piersiowej plama krwi rosła w oczach.
-O Boże... Nie...- szepnęłam.- Nie możesz odejść. Nie wydałeś jeszcze książki.
Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
-Proszę...- załkałam.- Liam! Zrób coś!
-Obawiam się, że... To już koniec.
Nie chciałam w to uwierzyć.
-Max...- zbliżyłam się jeszcze bardziej.- Nadal będziesz moim przyjacielem?
-Na zawsze.- szepnął.
Kiedyś mi tak już powiedział. Kilka kropel spłynęło po moim nosie.
Brunet zamknął oczy, a jego klatka przestała się unosić.
Liam wyciągnął nad nim rękę. Wyglądało to trochę, jakby czarował.
Ciało Maxa zaczęło się kruszyć. Z jego odłamków formowały się drobne motyle, które w wielkim wirze kilka razy obleciały mnie dookoła, a potem rozpłynęły się już na zawsze.
Odszedł.
Ale nie zostawił mnie.
Usłyszałam ciche słowa.:
"Nawet po śmierci możesz do mnie mówić. Ja tam jestem. Słucham Cię."*
To były moje słowa, które mu powiedziałam, gdy było ze mną na prawdę źle.
"Nawet po śmierci miłość ciągle trwa."**
 Nie tylko małżeńska. Przyjacielska także.

Nie ważne, ile razy upadniemy. Ważne, ile razy się podniesiemy. Ale ludzka psychika też ma swoje granice wytrzymałości. Za dużo straciłam. Chociaż, coś też zyskałam...

-Nie martw się.- szepnęłam, pociągając nosem.- Zobaczymy się w niebie.
Na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech, gdyż czułam, że są przy mnie.
Rose i Max.



*~Julia N.
**~Maciej N.


środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 13

Na horyzoncie zaczęły pojawiać się sylwetki domów. To musiało być to osiedle.
Dziewczyna wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczyma, jednak nie odezwała się ani słowem.
Teraz tylko pojawił się problem- który to dom?
Na prawie każdym z podwórek bawiły się dzieci. Nie można im się dziwić- lekko pruszył śnieg. Za kilka dni Wigilia.
Przeszedłem całe osiedle, przede mną widniał ostatni dom. W oknie na paterze poruszyły się firanki. Przez chwilę widać było fragment twarzy okryty brązowymi włosami. Nie miałem wątpliwości.
Przekroczyłem krawężnik i stanąłem na wąskim chodniku prowadzącym do drzwi. Powoli się do nich zbliżyłem. Nie miałem wolnej ręki, więc zastukałem kilka razy czubkiem buta. Po chwili stanęła w nich szczupła dziewczyna o brązowych włosach.
-Ty to pewnie Julia.- uśmiechnąłem się. Nie odpowiedziała mi, tylko gapiła się z otwartymi ostami na szatynkę, którą trzymałem w ramionach.- Uznam to za tak. Nie mamy czasu na wyjaśnienia, ona potrzebuje pomocy. Po tych słowach bezceremonialnie ominąłem zszokowaną brunetkę i udałem się do salonu. Położyłem ją delikatnie na jasnej kanapie.
-Kim jesteś?- wydukała Julia. W jej głosie słychać było strach, ale nie przerażenie. Może nawet odrobinę... Zainteresowania?
-Zaraz wszystko Ci wyjaśnię, tylko proszę. Masz może bandaże, ręcznik, pensetę i wodę utlenioną?
-Ja...- nie dokończyła, bo zniknęła za brązowymi drzwiami.
Po chwili pojawiła się ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami.
-Zamknij oczy.- poprosiłem dziewczynę leżącą na kanapie.
Nawet nie zapytała, po co. Bez wahania wykonała moje polecenie.
-Kim ona jest?- dobiegł mnie głos Julii.
-Nie wiem.- westchnąłem.- Ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że ją znasz.
Po tych słowach zabrałem się za oczyszczanie ran nieznajomej. Brunetka podeszła bliżej, przyglądając się leżącej.
Pokiwała głową w zadumie, po chwili stłumiła śmiech.
-Dlaczego się śmiejesz?- spytałem.
-Bo przypomina mi kogoś, kto nie żyje.- odpowiedziała, w jednej chwili poważniejąc.- Wiem, nie powinnam się śmiać.
-Poczekaj...- zamyśliłem się.- Kogo dokładnie?
-Siostrę mojego... Przyjaciela.
W tym momencie skończyłem oczyszczać jedną nogę. Była bardziej czerwona i  zakrwawiona niż przedtem, lecz miałem pewność, że nie wda się żadne zakażenie. Zacząłem ją powoli i delikatnie obandażowywać.
-Teraz ty odpowiesz mi na moje pytania.- powiedziała Julia stanowczo. Zgodziłem się.
-Jak się nazywasz?
-Liam Payne.
-Kim jesteś? Czemu przyszedłeś akurat do mnie?
-Jestem z tego samego świata, co Louis.- zanim skończyłem, już widziałem, że zrobiło to na niej wrażenie.- Przyszedłem do ciebie, ponieważ tylko ty możesz mi pomóc. I tylko ja mogę pomóc tobie.


*z punktu widzenia Julii*

Okryłam dziewczynę kołdrą. Zgasiłam lampkę nocną i już miałam opuścić pokój gościnny, kiedy usłyszałam jej cichy szept:
-Chciałabym Go zobaczyć...
-Kogo?- odpowiedziałam, cofając się.
-Mojego brata.- powiedziała cicho Patricia.
-Obawiam się...- zaczęłam niepewnie. Nie chciałam sprawić jej przykrości.- Że to niemożliwe.
Nie chciałam wciągać Nialla w to wszystko. Sprawy zaszły za daleko.
Liam kilka godzin wcześniej wyjaśnił mi wszystko. No- przynajmniej większość.

Tej nocy nie mogłam spać.  Cały czas w głowie powtarzałam plan działania, który chłopak przedstawił mi wieczorem. Nie mogłam zawalić, stawka była zbyt duża.
Usłyszałam dźwięk przychodzącego sms'a.
Od: Niall
Śpisz? :) Może pójdziemy jutro na zakupy świąteczne? To już ostatnia szansa. 

Do: Niall
Przykro mi, ale nie mogę iść jutro. 

Od: Niall
Dlaczego? :(

Do: Niall
Muszę coś załatwić.

Od: Niall
To w sumie dobrze, bo ja też muszę. Tylko pomyślałem, że fajnie by było spędzić jeszcze trochę czasu razem. 

Nie odpisałam mu. Miałam pełną świadomość, że możemy się już nie zobaczyć. 
Zastanawiałam się tylko, czy będzie za mną tęsknił. 
Doszłam do wniosku, że tak.

-Witaj.- uśmiechnął się do mnie Liam, który siedział już przy kuchennym stole, jedząc kanapkę z szynką i serem. 
Odpowiedziałam mu uśmiechem. Dręczyła mnie jedna rzecz, a mianowicie sprawa Rose. Nie chciałam jednak o to pytać, ponieważ brunet tłumaczył mi to wczoraj. 
-Wszystko w porządku?- zmarszczył brwi. 
-Nie do końca.- westchnęłam.- Chodzi o to, że nie do końca rozumiem jednej rzeczy.
-Pytaj śmiało.- zachęcił mnie.- Jeśli ma nam się udać, nie może zaistnieć żadne nieporozumienie. 
-Ok. Nie rozumiem, skąd na łodzi wzięła się Rose. 
-Rose zmarła. Najprawdopodobniej z głodu lub przemęczenia, i trafiła do Krainy Snów. Znajdują się tam ci, którzy umarli. Perrie była ich strażniczką. Mają wydzielony jakby... Obszar, na którym się znajdują. Resztę Krainy zamieszkują ludzie, tacy jak ja i Louis. Możemy przedostawać się do snów zwykłych ziemian, lecz to wymaga wprawy i dużych umiejętności. Nie wiem jak, ale Zayn musiał porwać twoją przyjaciółkę, a ona zaślepiona miłością łyknęła każde jego słowo. Teraz myśli prawdopodobnie, że zarówno ja, jak i ty chcemy dla niej źle. Nie wiem, co Zayn jej naopowiadał, ale taka jest prawda. 
-Jak znalazłeś się tutaj? Jak oni znaleźli się tutaj?- zajęłam miejsce na krześle obok niego. 
-To już trochę bardziej skomplikowane. Zobacz- możemy "wkradać się" do snów tylko jednego człowieka. Gdy powstanie między nami więź i zarówno śniący jak i wyśniony będą chcieli tego samego, może im się to udać. Jednak to wymaga lat praktyki. Lecz gdy osoba, w której śnie się pojawiałeś, umrze, a ty będziesz na ziemi, zostaniesz tu już na zawsze. 
-Więc jak tam wrócimy?- z trudem ogarniałam to, co do mnie mówił. 
-Przez mojego śniącego. To działa tak samo w drugą stronę. 
-I będę mogła bez problemu zabrać się z tobą?
-Z nami.- uściślił.- Ten, kto pomoże nam przejść musi iść z nami. Inaczej już tu nie wrócisz.
-Dobrze.- pokiwałam w zamyśleniu głową.- Ale jak Go znajdziemy? Wiesz gdzie On jest?
-Już na nas czeka.- odpowiedział Liam.

                                                                           ***

Perrie siedziała na wielkim, srebrnym fotelu w samym końcu sali. Wyglądałoby to trochę jak scena z filmu o średniowiecza, gdyby nie jej krwistoczerwona suknia do kolan.
Idealną ciszę zakłócił krzyk. Dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Chwilę później do komnaty wszedł potężny mężczyzna wlokący za sobą dwóch chłopaków w obdartych i brudnych ubraniach.
Perrie wstała i stukając obcasami o parkiet zbliżyła się do więźniów. Każdemu z nich przyjrzała się z osobna.
-Szkoda mi was.- posmutniała.- Byliby z was wspaniali mężczyźni. Zayn! Proszę Cię tutaj.
Przez małe, praktycznie niewidoczne dla przeciętnego obserwatora drzwi do sali wszedł mulat, a za nim jakby nieśmiało drobna dziewczyna. Zatrzymała wzrok na więźniach i przez chwilę wpatrywała się w nich z przerażeniem, jednak nie odezwała się ani słowem. Jeden z nich kogoś jej przypominał, jednak nie mogła sobie przypomnieć, kogo...
-Proszę.- uśmiechnęła się fałszywie Perrie.- Dzisiaj ty wybierasz.
Zayn uśmiechnął się z satysfakcją i podszedł do czarnej gabloty przy ścianie. Wyjął z niej długi, lecz dość cienki sztylet, lecz po chwili przyglądania się ostrzu odłożył go z powrotem. Sięgnął głębiej. Po chwili trzymał czarny pistolet.
-Dzisiaj lekka odmiana.- zaśmiał się patrząc na broń.
Podszedł do pierwszego więźnia.
-Lou... Zaniedbałeś się coś ostatnio.- zaśmiał się drwiąco.
-Zdrajca!- wykrzyknął Louis.-Jak mogłeś..?- szepnął na tyle cicho, by tylko mulat go usłyszał.
-Życie nie jest takie kolorowe jak ci się wydaje, mój drogi. Każdy ma swoje wzloty i upadki.
-I Rose też opętałeś?
-Nie opętałem.- warknął.- Naprowadziłem ją na lepszą drogę.
-O czym on mówi?- pisnęła dziewczyna.- Zayn... O czym?
-Nie przejmuj się tym, kochanie. Bredzi.- zaśmiał się Zayn.
-Rose...- szepnął błagalnie Louis.- Pomóż mi...
-Nic ci już nie pomoże.- zaśmiała się Perrie.- Zayn, załatw najpierw jego, a potem koleżkę Maxa.
-Max?!- wydarła się Rose. Ten jednak spojrzał tylko na nią nieprzytomnym wzrokiem.
-Już!- krzyknęła Perrie.
Zayn wycelował w przód głowy Louisa.
-Papa.- zaśmiał się.
Ten nie odpowiedział mu. Po jego policzku spłynęła łza.
Zayn wystrzelił, a ciało opadło bezładnie na podłogę.


piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 12

*z punktu widzenia Liama*

Rozejrzałem się dokładnie. Pomiędzy strugami deszczu nie dostrzegłem żadnej postaci. Jednak coś było nie tak, tego jestem pewien.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę niedużej łodzi rybackiej. Odepchnąłem się mocno od betonowego pomostu, przeleciałem kawałek nad wodą i wylądowałem twardo na łodzi.
-Spóźniłeś się.- powiedział ktoś dobitnie.
Gwałtownie rozejrzałem się dookoła. Na dziobie siedziała zakapturzona postać.
-Gdzie Louis?- rzuciła, niby obojętnie.
-Kim jesteś?- zapytałem, prawą ręką sięgając do kieszeni kurtki, w której trzymałem rewolwer.
-Li, spokojnie!- postać zerwała się z miejsca, podnosząc ręce do góry. Spod kaptura badały mnie JEGO ciemne oczy. Na kilka sekund mężczyzna spojrzał się na coś za mną, lekko kiwając głową.
Przymknąłem powieki w oczekiwaniu na cios.
Nic takiego się nie zdarzyło.
-Zobacz Rose.- zaśmiał się.- Mrs. Żółwik się nas boi.
Błyskawicznie podniosłem wzrok na mówcę. Tylko jedna osoba mnie tak nazywała.
-Zayn.- szepnąłem.- Jak ty..?
-Nie było łatwo.- odpowiedział na niezadane pytanie.- Ale z małą pomocą...
Po tych słowach zza moich pleców wyszła dziewczyna ubrana w czarną, nieprzemakalną kurtkę i czarne, skórzane spodnie. Zbliżyła się do Zayna i namiętnie pocałowała go w usta. Gdy oderwali się od siebie, mężczyzna sięgnął do skrzynki przy barierce, po czym wyjął z niej mały, srebrny paralizator. W tym samym momencie ja wyjąłem rewolwer i odbezpieczyłem go jednym ruchem.
Jednak mulat był szybszy. Wycelował we mnie paralizator i nacisnął spust.
W ostatniej chwili odepchnąłem się mocno prawą nogą od pokładu i wskoczyłem na główkę do lodowatej wody. Ciarki przeszyły całe moje ciało po kontakcie z lodowatą powierzchnią. Ale nie mogłem pozwolić sobie na ani chwilę słabości.
Musiałem ją znaleźć jak najszybciej.

Na ląd wyszedłem dopiero ponad kilometr dalej, gdy byłem pewien, że jestem poza zasięgiem Zayna.
Dziękowałem sobie w duchu swojej pomysłowości, gdyż kluczyk od łodzi nadal miałem w wewnętrznej kieszeni kurtki.
Wyczołgałem się na piasek. Właśnie zaczynało świtać.
Podniosłem się najpierw na klęczki, potem podparty o pień drzewa wstałem całkiem. Wiedziałem, że muszę się spieszyć. MUSZĘ być przed Zaynem.
Złapałem pierwszy wolny autobus do Skyfall. Ludzie zbytnio nie zwracali na mnie uwagi, gdyż nadal mżyło. Na prawdę tego dnia dopisywało mi szczęście. Przynajmniej od wyjścia na plażę.
Po trzygodzinnej podróży wysiadłem obok ratusza w centrum miasta. Wiedziałem tylko tyle, że mieszka gdzieś tutaj. Nie miałem jednak pojęcia, gdzie dokładnie.
No- chociaż moje ubranie było już suche, więc nie będę odstraszał ludzi.
Obok przystanku przechodziła jakaś kobieta koło pięćdziesiątki.
-Przepraszam.- zaczepiłem ją.- Nie wie pani może, gdzie mieszka rodzina Smith'ów?
-Wiem, wiem.- uśmiechnęła się życzliwie.- Musisz iść cały czas wzdłuż drogi prosto. To dość daleko, radziłabym ci jechać autobusem. Tak czy inaczej, znajduje się tam małe osiedle "Leśne". Kilka domów przy drodze, kilka dalej, w głębi, przy ścianie lasu.
-Dziękuję pani bardzo.- lekko skłoniłem głowę.
Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku wskazanym przez kobietę. Nie mogłem jechać autobusem, nie mam już pieniędzy.
"Tak więc czeka cię spacer..."- westchnąłem w duchu.
Po kilkunastu minutach marszu znalazłem się w lesie. Szedłem cały czas wzdłuż (jak się zdaje) głównej drogi, jednak nie minął mnie ani jeden samochód. W pewnym momencie usłyszałem najpierw przenikliwy wrzask, jakby ktoś obdzierał dziecko ze skóry. Chwilę po nim kilka metrów ode mnie huknęło.
Bez wahania wbiegłem do lasu. Miałem poczucie, że właśnie tam powinienem się teraz znaleźć.
Zatrzymałem się gwałtownie. Przy jednym z drzew leżała skulona drobna postać. Przez chwilę myślałem, że to Rose, jednak szybko uświadomiłem sobie, że to nie ona.
Szatynka była w potarganych jeansach i zakrwawionej koszulce, która pierwotnie miała zapewne długi rękaw. Teraz była cała w strzępach.
Powoli podszedłem bliżej, starając się nie stąpać cicho jak duch, żeby się nie wystraszyła. Jednak ona nawet nie podniosła głowy. Kurczowo wbijała paznokcie w ramiona, a nogi miała przyciągnięte do szyi.
Ukucnąłem naprzeciw niej. Nadal nie doczekałem się żadnej reakcji. Niepewnie wyciągnąłem rękę i odgarnąłem jej włosy z twarzy. Wbijała we mnie swoje niebieskie oczy. W ich głębi malowało się przerażenie.
Moją uwagę przykuła niewielka blizna nad brwią.
Tylko jedna osoba znaczyła tak swoje "ofiary".
-Chodź ze mną.- powiedziałem spokojnie.- Wiem, jak Ci pomóc.
Po tych słowach jedną ręką objąłem jej nogi, drugą ramiona. Nie protestowała.
Szedłem teraz w lesie, lecz nie spuszczałem oczu z drogi. Starałem się iść jak najszybciej.
Trzeba opatrzyć jej rany.


Nie macie pojęcia, jak trudno pisze się o rzeczach, a których się nie ma pojęcia. Co chwilę latałam do taty i "tato, rewolwer się ładuje? A paralizator ma spust?"
Tak więc jeśli jest tu jakiś tego typu błąd, z góry przepraszam.

Zbliżamy się wielkimi krokami do końca opowiadania. Tak więc jeśli ktokolwiek oprócz Naginiusza i Patrycji to czyta, to proszę- niech skomentuje. To dla mnie ważniejsze niż kiedykolwiek, szczególnie dlatego, że muszę teraz wszystko jakoś połączyć i wymyślić zakończenie, które myślę będzie trochę inne, niż się podziewacie :)
Tak więc:
Czytasz=komentujesz. 

Chciałam też podziękować za prawie 1 000 wyświetleń :*